środa, 28 sierpnia 2013

Revlon Photoready Blush


Z kolekcji Revlon Photoready do tej pory znany mi był jedynie podkład, ale kiedy natrafiła się okazja wejścia w posiadanie kremowego różu nie zastanawiałam się długo. Tym sposobem moja kolekcja poszerzyła się o mały plastikowy słoiczek o pojemności 12,4g.


Podczas moich internetowych poszukiwań dowiedziałam się, że róż ten pochodzi z jakiejś limitowanej edycji (nadal do zdobycia na allegro) oraz występuje w trzech wariantach kolorystycznych. Moja wersja to 100 Pinched Joues Pincees. Kolor określiłabym jako brzoskwiniowy z dodatkiem naprawdę maleńkich drobinek. Formuła to coś pomiędzy kremem, a silikonową bazą.

W tym miejscu mogłabym skończyć opis i zacząć wymieniać zalety produktu, ale haczyk jest taki, że tego różu nie ma. Kolor jest tak delikatny, że praktycznie niewidoczny. Trzeba się z nim solidnie namęczyć, aby uzyskać jakikolwiek efekt. Na zdjęciu poniżej jedna (solidna) warstwa. Na kolejnym - trzy (jak zwykle zdjęcia w sztucznym świetle jak i w naturalnych warunkach).

Jeśli już uda nam się go zaaplikować (najlepiej robić to Beauty Blenderem, wtedy otrzymamy najbardziej widoczny efekt) to całość wygląda ładnie przez około 3 godziny. Później róż znika w tajemniczych okolicznościach. Na szczęście robi to równomiernie i nie zostawia plam.


Podsumowując, jest to zabawa dla wytrwałych. Ja sięgam po niego bardzo sporadycznie i szanse na wykończenie go są niewielkie, choć kolor bardzo polubiłam.



niedziela, 25 sierpnia 2013

MAC Fan Fare

   Tych szminek nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Mania na MAC trwa od dawna i nie słabnie, więc produkty muszą być warte inwestowanych w nie pieniędzy. Jako szminkowy freak musiałam wejść w posiadanie choćby jednego egzemplarza produktu, który przez większość wychwalany jest pod niebiosa.
   Tym razem szukałam czegoś delikatnego, koloru, który będę mogła nosić na co dzień (choć odważnych kolorów się nie boję, czasem trzeba postawić na klasykę). Po wypróbowaniu i odrzuceniu kilkunastu propozycji, od niechcenia zdecydowałam się na delikatny róż, nie w stylu pudrowego cukierka, ale lekkiego koralu, czyli odcień noszący dumną nazwę Fan Fare. Kolor ciepły, stonowany, ale dość nietypowy. W formule cremesheen, czyli bezdrobinkowo kremowej.

   Po wklepaniu nazwy pomadki w google nie znajdziemy wiele informacji, a pokazane swatche są bardzo różnorodne. Na jednych ukaże nam się iście nudziakowy róż, na innych pomarańczowy cudak. Jak widać każdy ma własną wizję tego koloru. Dla mnie, jak już zaznaczyłam wyżej, to delikatny róż z niewielką ilością koralowych tonów, który podbija kolor moich ust, nieznacznie go zmieniając przez co efekt jest delikatny, nieprzesadzony.

   Wracając jednak do opakowania. Produkt zamknięty jest w czarnym plastiku o zaokrąglonej skuwce, na której wytłoczone zostały trzy tak bardzo lubiane przez twórców podróbek litery MAC. Skuwka zamyka się na *klik*, więc mamy gwarancję, że nie będzie samoistnie się otwierać.

Co do samej pomadki.
Formuła cremesheen charakteryzuje się kremową konsystencją, która bez problemowo sunie po ustach zapewniając równomierne rozłożenie koloru.Nie ma w zwyczaju podkreślać suchych skórek, ani zbierać się w załamaniach ust. Zapach jest dość neutralny, ale jego słodkość potrafi męczyć. Największą wadą produktu jest trwałość. Po około 3 godzinach na moich ustach nie ma po niej śladu. Takie zachowanie mogę wybaczyć produktom drogeryjnym typu Rimmel, Manhattan czy Wibo. Fan Fare trwałością nie dorównuje pomadkom Inglota, nie wspominając już o wysoko półkowych szminkach.

Nie mówię, że jest kompletnie beznadziejna, ot po prostu kolejne mazidło.Po części to pewnie wina kremowej formuły i szminki z innym wykończeniem pewnie mają lepszą trwałość.
Sądzę, że sięgnę jeszcze po inne egzemplarze ze względu na duży wybór niespotykanych kolorów, ale za cenę około 80zł spodziewałam się czegoś lepszego.

A jaki jest Wasz stosunek do pomadek MAC? Lubicie, a może wręcz przeciwnie?

piątek, 23 sierpnia 2013

Produkty, które zmieniły oblicze moich włosów, część I: Pilomax Henna WAX

   O włosach z reguły nie piszę często. W blogosferze znajdziemy przecież multum blogów poświęconych tej jednej dziedzinie (jak np. moja osobista włosopedia autorstwa Anwen czy Kascyska). A jeśli już piszę o jakimś włosowych produktach to tylko o tych, z którymi się polubiłam.
  Dziś przedstawiam Wam pierwszy z takich produktów, czyli maskę regenerującą włosy suche i zniszczone ciemne Henna WAX z ekstraktami z henny i zielonej herbaty marki Pilomax.



Na początek trochę podstawowych informacji o moich włosach:
Kolor naturalny: ciemny brąz
Obecny kolor: ciemny brąz (farbowany)
Obecny włosowy cel co do koloru: wrócić do naturalnego
Pod farbą: włosy w rudościach miejscami utlenione aż do jasnego blondu.
Ostatnie farbowanie: ok. 5 miesięcy temu
Włosy: falowane
Porowatość: średnia
Włosowe problemy: nadmierne puszenie, niezdolność włosów do uformowania równomiernych fal, rozdwojone końcówki, problemy z rozczesywaniem

Jak widać na moich włosach przez ostatnie lata wiele się działo. Na chwilę dzisiejszą muszę odnowić kolor, ponieważ mimo tego, że odrosty nie są widoczne, to kolor (tam gdzie włosy potraktowane były najmocniejszym utleniaczem) spłukał się z brązu do ciemnej rudości co ogromnie mnie denerwuje. W kwestii przyciemnienia rozważam porzucenie chemicznych farb na rzecz henny.

Problem rozdwojonych końcówek w znacznym stopniu już wyeliminowałam, teraz jedynie na bieżąco zabezpieczam je przed uszkodzeniami. Muszę także wybrać się do fryzjera na podcięcie (od ostatniego minęło już prawie 3 miesiące). Rozważam także zakup nożyczek fryzjerskich, ponieważ interpretacja 3 cm jest różna :)

Najbardziej zniszczone partie włosów już ścięłam pozostawiając tylko te zdrowe. Podczas jednej wizyty (początek czerwca) zleciało około 8cm (co przy moich ledwo 50cm było ogromną ilością).

Plan na przyszłość? Dbać, dbać i jeszcze raz dbać. Na razie pozwalam włosom spokojnie odrastać. Nie dążę do żadnej wyznaczonej długości. Przyznam się też, że coraz częściej mam ochotę ściąć je do ramion i znacznie rozjaśnić. Powstrzymuję się mówiąc sobie, że to włosowe morderstwo dla naturalnie ciemnych włosów.

   Wracając jednak do maski. Zamknięta jest ona w małym pojemniczku o pojemności 70g ze zdejmowanym wieczkiem. Pierwsze co przykuwa uwagę po otwarciu to piękny, intensywny zapach. Dosyć słodki, kojarzący się z profesjonalnymi kosmetykami fryzjerskimi. Konsystencja jest dość wodnista jak na maskę, jednak przy aplikacji nie ucieka przez palce ani nie spływa z włosów.
   Producent zaleca stosowanie jej po umyciu włosów szamponem (pomijając odżywkę) w ilości ok. 1 łyżki na średniej długości włosy i dokładnie spłukać po 10 min. Możemy użyć jej także jako kompresu i pozostawić na włosach przez godzinę. Maskę należy stosować co 2-3 mycia aż do osiągnięcia widocznej poprawy, a później profilaktycznie raz w miesiącu.

Co ma nam zapewnić maska Pilomax?
Maska do włosów ciemnych, zniszczonych, matowych i suchych, wypadających. Wzmacnia osłabione włosy, zapobiega utracie wody, pielęgnuje skórę głowy. Wzmacnia cebulkę włosową, przeciwdziała wypadaniu włosów. Zwiększa sprężystość włosów, nadaje im moc i blask. 

Nie zawiera SLS, SLES, parabenów i silikonów
 Co do wypadania włosów, to nie zauważyłam pozytywnych efektów. Maska natomiast genialnie nawilża moje włosy. Po jej użyciu są jedwabiście gładkie i błyszczące. Bardzo dobrze wpływa także na ich skręt, wzmacniając go. Ułatwia także rozczesywanie. Nie ma problemów z jej spłukaniem. Nie obciąża ich ani nie powoduje szybszego przetłuszczania. Dodatkowym plusem jest wspomniany już zapach, który bardzo długo utrzymuje się na włosach. 
 Jednym słowem mój ideał. Na pewno kupię ponownie, ponieważ maska ta ma zbawienny wpływ na moje włosy, a stosunek cena-wydajność zaliczam na plus.

Producent: Pilomax
Nazwa: HENNA WAX regenerująca maska do włosów ciemnych zniszczonych i suchych
Pojemność: 70g/240g/480g
Cena: 13zł /22,90zł/33,20zł (cena w oficjalnym sklepie internetowym Pilomax)
Dostępność: oficjalny sklep Pilomax, apteki 




Produkt został mi przekazany przez firmę Pilomax. Fakt ten nie ma żadnego wpływu na treść mojej recenzji.

środa, 21 sierpnia 2013

Astor Eyeshadow Pallet Demo 110 Sahara Gold

   Przyznam szczerze, że mimo początkowo mieszanych uczuć, uzależniłam się od cieni Sleek. Wcześniej kochałam Ingloty i ich magnetyczne wkłady pozwalające na komponowanie własnych palet. Jednak miłość ta słabła z każdym kolejnym użyciem gotowych paletek, aż do momentu, kiedy to właśnie one opanowały moje powieki. 

   Za cieniami Astor nigdy nie przepadałam. Mam jeszcze gdzieś czarne duo tej firmy, ale nie używam go zupełnie. W przesyłce od drogerii internetowej ezebra znalazłam tester właśnie cieni Astor. Pełna nazwa produktu brzmi Astor Eyeshadow Pallet Demo. Cienie te często widywałam w Rossmannie, ale nigdy nie przykuły mojej uwagi na dłużej.


   Moja wersja kolorystyczna to Sahara Gold o numerze 110. Muszę przyznać, że to najbardziej odpowiadający mi zestaw ze wszystkich dostępnych. Jak możecie zauważyć na powyższym zdjęciu tester jest malutki. Nie przeszkadza to jednak w jego testowaniu, ponieważ ilość każdego cienia jak dla mnie jest wystarczająca.

   W opakowaniu znajdziemy 5 perłowych cieni: biel, delikatny łososiowy róż, brzoskwinię, rdzawe złoto oraz brąz. Wykończenie podobne do Sleekowych kremowych pereł, ale cienie Astor ją jeszcze bardziej delikatne, kruszące.Podobnie jak Sleeki są bardzo dobrze na pigmentowane.
   Kolory są do siebie dopasowane i możemy przy ich pomocy stworzyć cały makijaż oka. Dla mnie, cieniowego laika, aplikacja była odrobinę problematyczna. Kolory nie do końca chciały się ze sobą łączyć, a kiedy już mi się to udało przejście koloru było bardzo delikatne.Na powyższym zdjęciu oka: biel, brzoskwinia i brąz, czego praktycznie nie widać.
   Jeśli użyjemy pod nie bazy trzymają się na oku przez cały dzień.

Marka: Astor
Nazwa: Eyeshadow Pallet Demo
Wersja kolorystyczna: 110 Sahara Gold
Gdzie kupić: Drogeria internetowa ezebra, lokalne drogerie
Cena: 6,49zł (cena w ezebra.pl)

Podsumowując, warto spróbować. Paletka nie jest droga, a jakość dobra. U mnie cienie Astor nie sprawdziły się do końca solo, ale nieźle radzą sobie w połączeniu z cieniami innych firm.

Produkt został mi przekazany przez drogerię internetową ezebra.pl. Fakt ten nie ma żadnego wpływu na treść mojej recenzji.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Amilie Charisse



Dziś (ze sporym opóźnieniem) przed Wami mineralny róż Amilie. Kolor jaki wybrałam to Charisse - ciepły, brzoskwiniowo różowy mat. Do nakładania najczęściej używam pędzla Hakuro H54, choć zdarza mi się zamienić go na Beauty Blender, czy ebay'owy odpowiednik Real Techniques.


Róż zamknięty jest w standardowym dla firmy Amilie plastikowym opakowaniu z przekręcanym dozownikiem. Pojemność to 4g (dla przypomnienia, gramatura podkładu to 5g), czyli bardzo duża jak na kosmetyk tego typu. Minerały są niezwykle wydajne i jestem przekonana, ze nie dam rady sama wykończyć całego opakowania.


Co o produkcie mówi producent? 
Róż posiada gładką, jedwabistą konsystencję dzięki której aplikacja kosmetyku to czysta przyjemność. Budowany stopień krycia pozwala na uzyskanie dowolnej intensywności koloru.
W składzie zawiera:
- mika – naturalny minerał. Drobinki miki działają jak małe kryształy, które odbijają i rozpraszają światło, dzięki czemu ukrywają niedoskonałości i sprawiają, że skóra jest promienna i rozjaśniona,
- dwutlenek tytanu – naturalny minerał. Posiada właściwości antybakteryjne (polecany dla skóry trądzikowej). Jest też naturalnym filtrem przeciwsłonecznym. Znajduje zastosowanie zwłaszcza w kosmetykach dla dzieci lub dla osób o skórze wrażliwej,
- tlenki żelaza, ultramaryna – pigmenty.



Muszę przyznać, że chyba po raz pierwszy nie mam zastrzeżeń do recenzowanego produktu. 

Konsystencja jest gładka i nie sprawia najmniejszych kłopotów przy aplikacji (czymkolwiek bym go aplikowała).
Krycia budować nie trzeba, ponieważ już niewielka ilość daje pożądany efekt.
Skład wydaje się być dobry (choć na składach się nie znam). 
Kolor, który posiadam dobrze zgrywa się z moją karnacją i daje spójny efekt w połączeniu z Honolulu W7. 
Nie mam także zastrzeżeń do trwałości - na mojej twarzy trzyma się od nałożenia, aż do wieczornego demakijażu. 
Cena jest przystępna, jak na tak wydajny produkt.
Wybór odcieni całkiem spory. W gamie jest 5 odcieni matowych oraz 6 rozświetlających.

Jedyną rzeczą do której mogę się przyczepić (a raczej nie mogę, bo to bardziej życzenie niż jakiś minus) to chętnie zobaczyłabym w sklepie Amilie róże o mniejszej pojemności, powiedzmy 2 gramowej. Wtedy (bez wyrzutów sumienia, że kupuję coś czego nie dam rady zużyć) kliknęłabym kilka kolejnych odcieni.

Na minus jedynie dostępność.


Marka: Amilie
Kolor: Charisse
Pojemność: 4g
Cena: 29zł
Gdzie kupić: Sklep internetowy amilie.pl


Jednym słowem polecam. Nie tylko miłośniczką minerałów, ale każdemu, bo to jeden z najlepszych róży w moich zbiorach, a trochę już tego mam. 

Produkt został mi przekazany przez firmę Amile. Fakt ten nie ma żadnego wpływu na treść mojej recenzji.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Chocolate nails


Uwielbiam błyskotki na paznokciach. Odrobina brokatu potrafi ożywić najbardziej stonowany, kremowy kolor. Tak było też w tym przypadku. Jako baza posłużył mi piękny czekoladowy brąz Color Club, o którym już kiedyś Wam pisałam *klik*. Po kilku dniach naszło mnie na zmianę, ale szkoda było mi zmywać lakieru,który tak dobrze się prezentował mimo upływu czasu. Sięgnęłam więc po brokat do paznokci w brązowym kolorze. Tym sposobem mani się ożywił, a ja mogłam cieszyć się pięknym efektem przez kolejne dni.
Color Club wytrzymał na moich paznokciach 9 dni w stanie nienaruszonym!






Całość nabiera dodatkowego uroku przy odrobinie sztucznego światła.







A jak Wam podoba się efekt?

czwartek, 15 sierpnia 2013

Photo mix

Czyli 'co u mnie słychać' w formie kilku zdjęć.


1. Jestem fotografem. czyli sesja zdjęciowa od kulis ;) Więcej zdjęć mojego (i nie tylko) autorstwa na Carla Mode *klik*

2. Moja grzywka postanowiła współpracować i sama się tak ładnie zakręciła.

3. Ktoś tutaj nie lubi swojej kokardki.

4. A kto jest najśliczniejszym małym kotem?  Zdjęcie pstryknięte chwile przed tym, jak mama tego malucha postanowiła zakończyć karierę kociego modela :D


1. Przygotowania do apdejtu mojej Wibo EG kolekcji

2. Nowy kształt paznokci. Ostre końcówki to jednak nie dla mnie.

3. A to taki staroć odgrzebany na dysku. Prosto, a efektownie.

4. Taka już moja natura, że lubię jak coś mi błyszczy na pazurach.

1. Lakiery Wibo mają nowy domek.

2. Przybył mój chiński pędzel. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że będzie tak dobry.

1. Idealna kreska. To nic, że narysowanie jej zajęło mi 6 lat. Ale wyszło na oby powiekach, więc trzeba było uwiecznić.

2. Prezent z Maroka. Uwielbiam! Sampler Witches Brew ma nowy domek.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Podsumowanie miesiąca - Yankee Candle


Może niekoniecznie miesiąca, ponieważ ostatni post dotyczący nowości YC w moich zbiorach pochodzi z maja. Od tego czasu w mojej kolekcji pojawiło się kilka nowości.

Zacznijmy jednak nietypowo, od wosków, które udało mi się skończyć.

  • Lemon Lavender
  • Bahama Breeze
  • Rainbow's End
  • Fruit Fusion
  • Sicilian Lemon
  • Vanilla Cupcake (brak na zdjęciu - wyrzuciłam folię)
Wszystkie te zapachy oprócz Sicilian Lemon, którego ostatni kawałek właśnie tli się w kominku już kupiłam ponownie. Jak widać najczęściej sięgam po woski owocowe i świeże :)

 Małe zamówienie z zagranicznymi zapachami. Kliknięte ze względu na bardzo zachwalany Willow Breeze. Jak na razie otworzyłam jedynie Pineapple Paradise i muszę przyznać, że szału nie ma.

Kolejne zagraniczne zamówienie.Tym razem większe i pochodzące z dwóch osobnych przesyłek. Pierwsza to podwójne Golden Sands i Blueberry. Drugie to wspólne zakupy "po połowie", czyli z każdego wosku dla mnie przypada jego połówka (naprawdę fajny sposób kiedy kupujemy zapachy w ciemno). Swoją połówkę Rainbow's End zdążyłam już zużyć.

Jesienne Q3, które zamówiłam kiedy tylko pojawiły się w ofercie sklepów internetowych. Jeszcze nietestowane, czekam na chłodniejsze dni. Z Polskiej oferty kupuję ostatnio tylko zapachy limitowane i zapasy ulubionych wosków. Większość interesujących zapachów już mam, więc głównie poszukuję niedostępnych pozycji.

A to przesyłka, która właśnie do mnie dotarła. Wszystkie zapachy oprócz Rainbow's End to dla mnie nowości. Skusiłam się także na sampler Witches Brew, choć raczej unikam tych mini świeczek. Mam zamiar zużyć go jak wosk, roztapiając w kominku.

sobota, 10 sierpnia 2013

Testuję z Maliną: Terapia rozświetlająca Marion



Rozświetlającą terapię do włosów Marion testuję dzięki Malinowemu Klubowi.


Jest to terapia 14-dniowa, którą dla optymalnego efektu zaleca się stosować przez jeden miesiąc: pierwszy tydzień co drugi dzień, później co trzeci rozprowadzając na mokrych włosach całą zawartość ampułki.


Co mówi producent?
14-dniowa terapia rozświetlająca to połączenie silnie skoncentrowanych roślinnych ekstraktów, witamin oraz innowacyjnych technologii, które dobrano tak, aby przywrócić blask i witalność włosom matowym. Regularnie stosowana intensywnie regeneruje, wygładza i nadaje włosom jedwabistą miękkość.

Kompleks Vita Silk - zawiera proteiny jedwabiu i witaminy A, E, P, H, B5, które chronią kolor włosów, odżywiają i regenerują ich zniszczoną strukturę, przywracając piękny połysk, odżywiając i rozświetlając.

Keracyn - otrzymywany z liści karczocha, bogatego w pochodne kwasu hydroksycynamonowego o silnych właściwościach przeciw utleniających. Zapobiega otwieraniu łuski włosa, dzięki temu chroni włosy przed agresywnym wpływem czynników zewnętrznych oraz gwarantuje zdrowie włókien włosowych. Nadaje włosom połysk oraz sprawia, że są bardziej odporne na uszkodzenia i łatwiejsze w układaniu.

Olej z kiełków pszenicy - bogaty w witaminę E, która odżywia i restrukturyzuje włókna włosowe, wygładza je i ułatwia rozczesywanie, dodatkowo chroni włosy przed działaniem szkodliwych promieni UV.


 Każde opakowanie zawiera po pięć ampułek o pojemności 7 ml. Plusem ich opakowania jest to, że bez problemu napoczętą ampułkę możemy znów zamknąć.



Zawartość jest mocno wodnista i mimo swojej oleistości bardzo dobrze i równomiernie rozprowadza się na włosach. Ampułek nie należy spłukiwać, chyba, że nasze włosy mają tendencję do przesuszania. Wtedy trzymamy produkt przez ok 5 min i spłukujemy.



Ja zdecydowałam się na opcję bez spłukiwania, ponieważ moje włosy są dość długie i niewiele produktów im szkodzi. Niestety już po drugiej ampułce moje włosy były bardzo obciążone i nie wyglądały dobrze. Skoro cała ampułka od początku wydawała mi się za dużą ilością, postanowiłam, że będę nakładać jej połowę nadal nie spłukując preparatu z włosów. Tym razem było zdecydowanie lepiej. W takiej formie stosowałam produkt już do końca kuracji.



Na skróty!
Podczas całej terapii zrezygnowałam z szuszenia i prostowania włosów (z jednym wyjątkiem).

Zapach: Choć to kwestia całkowicie indywidualna, mnie się podoba.
Wydajność: Pół ampułki to według mnie maks, chyba, że ktoś posiada mega długie włosy.
Opakowanie: Kapsułki możemy wielokrotnie otwierać i zamykać.
Działanie: Może na włosach bardzo zniszczonych sprawdziłyby się lepiej. Moje doprowadzone są już do stanu, kiedy mogę powiedzieć, że są zdrowe i jakiś szczególnie pozytywnych efektów niestety nie zauważyłam.
Obciążenie włosów: Produkt mocno obciąża. Należy uważać z dozowaną ilością lub stosować go jako pięciominutową odżywkę.
Zaznaczam, że podczas kuracji nakładałam odżywkę po myciu.
Jako odżywka: U mnie jako jedyna odżywka po myciu ampułka nie sprawdziła się zupenie. Moje włosy (jak większość fal) mają tendencję do plątania i po takim eksperymencie miałam ogromne problemy z rozczesaniem włosów.
Rozświetlenie: Na włosach schnących naturalnie jest praktycznie niezauważalne. Lepiej widoczne jest na wyprostowanych.
Wpływ na skręt: Niezauważalny.

Podsumowując, ja nie zauważyłam jakiś oszałamiających zmian i raczej nie spróbuję tej kuracji ponownie. Nie jest to droga zabawa (ok. 8zł za opakowanie) więc warto spróbować, może na zniszczonych włosach sprawdzi się lepiej.

Na większości zdjęć włosy rozczesane na mokro i pozostawione do wyschnięcia "na prosto". 


efekty największego obciążenia




próba wydobycia skrętu

próba wydobycia skrętu

próba wydobycia skrętu


włosy wyprostowane


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...