Na początek przepraszam za kolejne zaniedbanie. Myślałam, że kiedy będę miała wakacje to będę także miała nielimitowany czas na blogowanie. Niestety nie tym razem. Wraz z prześwietleniem zatok zaczął się u mnie maraton biegania po lekarzach.
A tak na marginesie - nigdy nie wpisujcie opisu prześwietlenia w Google. Nigdy.
A teraz ta milsza część posta.
Przedstawiam Wam zgniłego żółciaka od Wibo o numerku 419.
Post miał być w samych ochach i achach, ponieważ zdjęcia zrobione zostały jakiś czas temu (chyba większość z Was zna problem posiadania mnóstwa lakierów i rzadkiego wracania do niektórych odcieni) a dziś wyciągając buteleczkę zobaczyłam, że lakier zorganizował bunt i się rozwarstwił. Oj nieładnie, nieładnie Wibo.
 |
Zdjęcie jeszcze archiwalne, zrobione po zakupie |
Ale wracając do konkretów.
Serię Express Growth od Wibo dażę ogromną sympatią i to właśnie po te lakiery sięgam najczęściej na sklepowych półkach.
- Bardzo dobrze mi się je użytkuje
- pędzelek jest idealny do kształtu mojej płytki
- dwie warstwy w zupełności wystarczają do uzyskania pełnego krycia
- przystępna cena - ok 5 zł za 8,5 ml
- konsystencja jest idealna - lakier nie wylewa się poza płytkę ani nie jest za gęsty
- szybko schnie
- łatwo dostępny
- nie śmierdzi jak np lakiery Miss Sporty
- dobrze się utrzymuje na pazurkach
- uwielbiam te małe, prostokątne buteleczki :)
Jak dla mnie same plusy mimo małej wpadki tego konkretnego egzemplarza :)
Zdjęcia jak pisałam już wcześniej
archiwalne.
Skórki w strasznym stanie (teraz jest już lepiej)
Paznokcie długie i bardzo niefunkcjonalne
(już ścięte, teraz sobie spokojnie rosną i są regularnie skracane ze względu na beautyblender - boje się, że przy dłuższych paznokciach niechcący go dziabnę)